poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Chapter four

Jeżeli czytasz, skomentuj, to dla mnie motywacja, dzięki której będę mieć siłę na dalsze pisanie. 




Szybko zjadłam i nie zważając na to, że chłopak wciąż je, wciągnęłam na siebie czapkę i kurtkę. wyszłam zostawiając na stole pieniądze za posiłek.
-Alice! - krzyczał za mną - Stój! Alice!
Byłam wściekła. Komu on pozwala się tak traktować?!
To wszystko jest chore.
-O co Ci chodzi?- wydyszał wbiegając przede mnie.
-O co? - parsknęłam ironicznie  - Serio pytasz? w co Ty jesteś wpakowany?! Wątpie, żeby dla zabawy ludzie bili drugich.- warknęłam i odepchnęłam go od siebie.
Złapał mnie za ramię i zatrzymał.
-Nie będę Ci tego tłumaczył. Nie zrozumiesz...- zaczął się bronić.
Uniosłam brwi i już chciałam powiedzieć, że nie ma prawa stwierdzać, że czegoś nie zrozumiem dopóki nie spróbuje chociaż tego wytłumaczyć, ale podbiegła do nas Cindy. Ma wyczucie...
Szeroko się uśmiechnęła i miała lekką zadyszkę.
-Udało mi się was dogonić. - oznajmiła - Skończyłam właśnie swoją zmianię i chciałam...- przerwała.
Jestem pewna, że zauważyła, że posyłam światu podłe spojrzenie, a Ed nie jest temu wszystkiemu dłużny.
-Coś się stało? - zapytała łagodnie.
-Zapytaj jego. - odburknęłam i ruszyłam na przystanek.
Szli za mną i bardzo cicho rozmawiali. Pewnie mówili coś o mnie.
Właściwie, mam gdzieś o czym rozmawiali. Wsiedli za mną do autobusu, ale wysiedli dwa przystanki dalej. Nie pożegnali się, ani nawet nie spojrzeli w moją stronę. Zezłoszczona, wysiadłam z autobusu na swoim przystanku i poszłam do domu. Zaczęłam grzebać w torbie w poszukiwaniu kluczy.
Nie było ich.
-Cholera.- mruknęłam pod nosem.
On je ma.
Zacisnęłam usta i uderzyłam otwartą dłonią w drzwi. Moje nerwy całkowicie puściły. Położyłam torbę na zamarzniętej posadzce i usiadłam. Kilka ciepłych łez spłynęło po moich policzkach. Często płaczę ze złości.
Co mam teraz zrobić? Nie mam jak się z nim skontaktować, nie wiem gdzie on jest i nie wiem kiedy wróci i czy w ogóle wróci.
Krótko mówiąc, utknęłam na swoim ganku.

Po dwóch godzinach ( tak myślę, ponieważ bateria w telefonie się rozładowała i nie miałam pojęcia, która jest godzina), zaczynałam coraz bardziej marznąć. Powinnam siedzieć teraz w domu z Jaredem i się uczyć.
Jaredowi musi być przykro, że tak długo jest sam.
Myślałam, że dostanę szału, gdy zza rogu wyszła trójka ludzi, śmiali się strasznie głośno... Chwila, to Ed! Z tą kelnerką i jakimś facetem.
Wstałam pociągnęłam nosem i podbiegłam do nich.
-Klucze. - wychrypiałam.
Mój głos trochę zareagował na mróz.
Cała trójka wbiła we mnie swój wzrok.
-Masz moje klucze. - powtórzyłam i Ed zaczął szukać w swoim plecaku kilku kawałków metalu.
Ton mojego głosu nie należał wtedy do miłych.
-Spokojnie, rudolfie. - powiedział ten drugi facet.
-Rudolfie?- wykrztusiłam - Siedź sobie kilka godzin na zewnątrz, bo jakiś kretyn miał w plecaku Twoje klucze!- krzyknęłam i wyrwałam rudzielcowi moją własność z jego ręki. Odwróciłam się i szybkim tempem ruszyłam pod swoje drzwi. Czułam ich wzrok na plecach.
Gdy skręcałam na swoje schodki, poślizgnęłam się i upadłam na tyłek. Ed podbiegł do mnie i łapiac od tyłu za moje ramiona, usiłował mnie podnieść.
-NIE DOTYKAJ MNIE! - wrzasnęłam.
Nie wiedziałam, że potrafię tak głośno krzyczeć. Chłopak ze zdziwioną miną odsunął się. Wstałam, podniosłam torbę, otworzyłam drzwi i wreszcie znalazłam się w domu.
Zaczęłam krztusić się własnymi łzami. Zignorowałam Jareda i podbiegłam od razu do łazienki.
Szybko rozebrałam się i wskoczyłam pod prysznic. Gorąca woda parzyła moje lodowate ciało, ale ja stałam i wpatrywałam się w swoje stopy. Zakręciłam wodę i owinęłam się ręcznikiem. Chciałam z siebie zmyć wszystko to, co działo się teraz w moim ciele.
Poszłam na górę po coś do ubrania. W domu było chłodno, zapomniałam wtedy zamknąć okien w salonie. Ubrałam czarne legginsy, t-shirt i ukochane kapcie z głowami tygrysa. Włączyłam w kuchni elektryczny czajnik i zabrałam się za zrobienie kawy. Nie obchodziło mnie to, że jest późno. Potrzebowałam kawy.
Ktoś zapukał do moich drzwi. zapukał, nie zadzwonił.
-Alice!?- usłyszałam kobiecy głos -Alice, to ja! Cindy!
Rozdziawiłam usta, Związałam włosy w kucyka i podeszłam do drzwi. Dziewczyna nadal pukała jak najęta. Wyjrzałam przez wizjer, żeby zobaczyć czy przyszła sama.
Odkluczyłam drzwi i nacisnęłam klamkę. Weszła uśmiechnięta i zaczęła zdjemować buty i kurtkę.
-Cześć. - przywitała się.
-Chcesz coś do picia?- zapytała, kierując się do kuchni.
-Herbaty. Strasznie zimno na zewnątrz co?
Podałam jej kubek  i biorąc swoją kawę, poszłam do salonu. Usiadłam na kanapie uprzednio okrywając się kocem, który tam leżał. Cindy usiadła obok, a Jared wepchnął się pod koc i tam zasnął.
-Też mam kota tej rasy. - powiedziała. - Mitch nazwał go Wyatt-Blue. A Twój jak się nazywa?
-Jared.- rzuciłam.
Gdyby nie to, że moi rodzice wychowali mnie na gościnną osobę, nawet bym jej nie wpuściła. Chciałam spędzić sama trochę czasu
-Kim był ten chłopak, który nazwał mnie "rudolf"?- zapytałam.
-To właśnie był Mitch, mój mąż.
-Mąż? - zdziwiłam się - To ile macie lat?
-Dwadzieścia trzy. - odpowiedziała i zaśmiała się - Słuchaj, przyszłam żeby dowiedzieć się czy wszystko w porządku?
-Eee...Nie do końca. - oznajmiłam - W co Ed jest zamieszany?
-Ja...Nie mogę Ci powiedzieć.
Ściągnęłam usta w prostą kreskę.
-Ed... On, po prostu jest głupi. Mógłby iść na policję i... i... powinnam już milczeć. Studiujesz? - zmieniała temat jak zawodowiec, nie chciałam, ale pozwoliłam manipulować jej tematem.

Po godzinie wyszła.
Byłam tak zmęczona, że zasnęłam na kanapie, wraz z moim małym mężczyzną - Jaredem.


 * * *

Gdy obudziłam się rano, od razu wiedziałam, że ten dzień będzie do bani. Czas miesiączki.
Pomyślałam, że dzis mogę zrobić sobie wolny dzień. Potrzebuję tego, moja pusta lodówka potrzebuję zakupów.
Wzięłam z szafy spodnie, sweter i bieliznę i poszłam wziąć prysznic.
Przygnębienie nie opuściło mnie od wczoraj. Uświadomiłam sobie, że sto lat nie rozmawiałam z Leslie. Właściwie, jeżeli martwiłaby się o mnie, to sama by zadzwoniła, nie?
ubrałam się i poszłam przygotować śniadanie dla siebie i kota. Nawet Jared widział, że jest coś ze mna nie tak. Nietknął swojego jedzenia, ocierał się cały czas o moją łydkę, jakby próbował w ten sposób powiedzieć "wszystko będzie w porządku".
Dopiła kawę i wyciągnełam z szafy swoją grubszą kurtkę. Gdy upewniłam się, że wszystko co potrzebne na zakupy mam ze sobą, wyszłam z domu i ruszyłam w stronę pobliskiego marketu. Skąd mam pieniądze na wszystko? Więc, moja babcia przesyła mi co miesiąc sześćset funtów, a rodzice opłacają studia.
Jakoś na wszystko wystarcza.
Zakupy zajęły mi w sumie lekko ponad godzinę. Nie dałabym rady donieść wszystkiego sama, więc zadzwoniłam po taksówkę. Kierowca okazał się na tyle serdeczny, że pomógł mi wnieść wszystko na ganek. Zapłaciłam mu i wróciłam do domu. pochowałam wszystkie zakupy gdzie się nalezą i wreszcie zaczęłam sprzątać. Uwinęłam się z tym do trzynastej.
Usiadłam z laptopem na kanapie i zalogowałam się na skype'a. Leslie była dostępna, zadzwoniłam do niej. Na kamerce moje oko strasznie się wyróżniało. Odebrała.
-Alice!- wykrzyknęła radośnie szczerząc się - Co ty masz z twarzą?
Jak zwykle bezpośrednia.
-Ah, to nic. - machnęłam ręką. - Jakiś dzieciak rzucił mi snieżką w twarz. - wymyśliłam.
-Ok. Trzeba było iść z nim na policję. - uwierzyła!- Nie powinnaś być teraz na zajęciach?
-Powinnam... Ale mogę wytłumaczyć się paskudnym bólem brzucha i kompletną niedyspozycją do zżia z jakąkolwiek żyjącą jednostką.- szybko odpowiedziałam.
Brunetka przerzuciła oczami.
-Masz miesiączkę, tak?
-A jakże.- mruknęlam - Jak rodzice i Katie?
Katie to siedemnastoletnia siostra Les. Poznałam ją , kiedy przyjechała na całe wakacje do siostry dwa lata temu. Natomiast nigdy nie poznałam jej rodziców.
-Wszystko w porządku... Wiesz, świąteczna gorączka i...
Jej mina zmieniła się na zmartwioną. - Tata i Katie trochę się pokłócili. Jest nerwowo, cały czas ją obraża.
-Ale co się stało?- zapytałam marszcząc brwi.
Dziewczyna westchnęła  wbiła swój wzrok w coś co stało obok niej.
-Katie powiedziała nam, ze jest w 4 miesiącu ciąży.
wypuściłam głośno powietrze.
- Po świetach zabieram ją do siebie. Nie chcę narażać ją na stres. Ja i Jimi przeniesiemy się do salonu, a Katie zamieszka w pokoju. - odpowiedziała. Rodzina zawsze na pierwszym miejscu.
-Wiadomo chociaż kto jest ojcem?
-Ona mówi, ze to i tak nieważne, bo on nie chce tego dziecka.- warknęła ukazując pogardę wobec tego człowieka.
-To okropne!- krzyknełam, Jared, który spał na drugim końcu kanapy gwałtownie podniósł pyszczek do góry. Musiałam go obudzić.
-Wiem...No, ale Alice co u Ciebie?
U mnie? Kilka dni temu wprowadził się niedaleko chłopak. Pożyczyłam mu swoje notatki, potem wylądowałam przez niego w szpitalu, zdążyłam poznać jego przyjaciółkę i jej męża. co najdziwniejsze chłopak z każdym dniem ma kilka nowych siniaków i tym podobnych, a ja strasznie się o niego martwię, choć jednocześnie boję.
-U mnie? Nic, wszystko po staremu. - odpowiedziałam i się usmiechnełam.
-Kłamiesz.- rzuciła . O nie, czy ona o czymś wie?- Masz na twarzy limo i do tego masz okres. - dodała po chwili i zaczeła sie histerycznie smiać.
Zawtórowałam jej śmiechem, niestety sztucznym.
-Wysłałam do Szkocji prezent dla Ciebie.- oznajmiła i przeczesała dłonią włosy.
-Mam nadzieję, że będę mogła bez obaw otworzyć go przy rodzicach. - rzekłam i zachichotałam.
W zeszłym roku od panny Johns dostałam komplet pornosów. Myślałam, że ją za to zabiję.
-Oczywiście, że tak! - oburzyła się lekko. - W ogóle to co wysłałaś tutaj doszło dzisiaj rano. nie mogłyśmy się z Katie doczekać i otworzyłyśmy.
Zawsze to samo. Moje prezenty dla nich, nigdy nie doczekały się prawdziwej Gwiazdki. Od dwóch lat wysyłam tez prezent dla Katie. Chciałam być miła.
-Spodobało się?- zapytałam lekko przejęta.
-Tak! Marzyłam o tej płycie. Katie spodobała się ta ksiażka. Jest już w połowie. Oh, gdybym ja była takim molem książkowym to...
Kupiłam Leslie płytę zespołu Coldplay a Katie książke pt. "Buszujący w zbożu". Les nawijała wciąż o tym co by było gdyby, a ja na przemian robiłam zaskoczoną do rozbawionej miny. Chwilkę po piętnastej musiała się rozłączyć. Pora rodzinnego obiadu.
Zamknęłam laptopa i poszłam do kuchni. Postanowiłam zrobić jajecznicę.
Gdy przekładałam gotowy posiłek na talerz, ktoś zadzwonił dzwonkiem przy drzwiach. Zalałam szybko patelnie wodą i wsadziłam ją do zmywarki. przejrzałam się w lustrze w przedpokoju i otworzyłam drzwi.
-Dzień dobry. Jestem pani sąsiadką.- powiedziała starsza pani.
-Dzień dobry, tak wiem pani Clearwater.
-Chciałam zapytać się czy mogłabyś mi dziecko pożyczyć litr mleka? Zabrałam się za robienie sernika, a zapomniałam, że nie mam mleka...- odparła lekko speszona.
-Jasne, proszę wejść.
Kobieta została w przedpokoju, a ja poszłam do kuchni. Z powodu, ze mleko szybko u mnie znika, kupiłam dwie zgrzewki. Wręczyłam kobiecie karton z mlekiem.
-Dziękuję! Jeżeli Tobie czegoś zabraknie to przychodź. Do widzenia.
-Do widzenia!- krzyknęłam za nią.
Uśmiechnęłam się lekko pod nosem i wróciłam do kuchni po jajecznicę. Ledwo co usiadłam na kanapie, a dzwonek znowu rozbrzmiał w moim domu.
-Cholera. Chyba nie będzie mi dane Cię zjeść.- powiedziałam do jajecznicy i poszłam do drzwi.
Pewnie pani Clearwater czegoś jeszcze zapomniała. Otworzyłam drzwi, ale nie zobaczyłam w nich sąsiadki.
-Ed?- jęknęłam.
-...mi też miło Cię widzieć. - powiedział i odchrząknął. - pomyślałem, że przywiozę Ci notatki z dzisiejszych zajęć, pan Harrison zadał świąteczną rozprawkę.
-Okay. -rzuciłam.
-Alice... przepraszam...
-Jeżeli zdecydujesz się powiedzieć mi, o co w tym wszystkim chodzi, odezwij się.- zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem i wreszcie mogłam zjeść swoją pewnie już zimną jajecznicę.
Niestety, nawet tego nie mogłam zrobić. Przynajmniej smakowało Jaredowi.



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Witam :) mam nadzieję, że podobało się wszystkim. To już czwarty rozdział!!!
Miałam dodac rozdział wczoraj, ale pojechałam na zakupy szkolne.
Eh szkoła tuż tuż! Szczerze mowiac nie moge sie doczekac.
te moje dziwactwa hahaha

Mysle, ze to ten czas, w ktorym moze byscie powinni napisac cos o moim ff? (HASZTAG = #SHEERANFF) Miło by mi było ☻☻☻

proszę o podpisywanie się w komentarzach nazwami z twittera, jeśli można :)

chcesz być powiadamiany o nowych rozdziałach? napisz o tym  w komentarzu.

mój twitter : @just__ride 


miłego dnia 
xx















piątek, 15 sierpnia 2014

Chapter three


Jeżeli czytasz, skomentuj, to dla mnie motywacja, dzięki której będę mieć siłę na dalsze pisanie.



*perspektywa Alice*



Jak zwykle obudziłam się w środku nocy. Powoli robiło się to nudne, jakbym choć raz nie mogła przespać całej nocy. Podniosłam się i zapaliłam małą lampkę, stojącą na szafce obok łóżka. Czułam się strasznie nieswojo. Nie lubię szpitali.
Właściwie kto lubi?
Moja czarna sportowa torba stała na krześle.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Jednak natychmiast się zmartwiłam, nie mam numeru telefonu Eda, niczego co pomogło by mi się z nim skontaktować.
Westchnęłam i osunęłam się na poduszkę. Wpatrywałam się w sufit i myślałam o rudzielcu.
To dziwne, że odkąd się tu pojawił, minął zaledwie tydzień, a ja już z jego powodu leżę w szpitalu.
Mimo to, lubię go.
Alice, co Ty mówisz... Nie znacie się.
Wcisnęłam guzik wzywający pielęgniarkę. Przyszła ta sama co poprzednio.
-Coś się stało?- zapytała podchodząc do mnie.
-Chciałabym prosić o coś na sen. 
-Jasne, za chwilę wrócę.- oznajmiła i opuściła moją salę.
Wróciła dokładnie po trzech minutach z plastikowym kubeczkiem czegoś białawego w środku.
-Męczą Cię myśli, co? - zagaiła.
-Trochę. - rzuciłam krótko i opróżniłam kubeczek z leku. 
-Myślisz pewnie o tym chłopaku co u Ciebie był, prawda? - 
-Słucham? Jest pani strasznie wścibska. - stwierdziłam.
-Oh...- speszyła się. - po prostu przypominacie mnie i mojego męża. Tylko, że ja byłam dziewczyną, która trafiła do szpitala przez próbę samobójczą a on sprzątał w szpitalu. - wyjaśniła z lekkim uśmiechem.
-Ekhm...Jest pani trochę szalona. - dodałam i pogrążyłam się we śnie.

 * * * 

Głód. Jeden wielki głód, to jedyne co czułam po przebudzeniu. Podniosłam się i od razu wezwałam pielęgniarkę. Cholera, znowu ta sama. Czy ona się nie męczy? Kobieta poinformowała mnie, że śniadanie będzie za 15 minut. Pomogła mi się odłączyć od aparatury i zaprowadziła do łazienki. Na ścianie wisiało lustro średniego rozmiaru. Przejrzałam się w nim. Nie wyglądałam zbyt atrakcyjnie. Załatwiłam potrzebę fizjologiczną, przemyłam twarz i ręce i wróciłam na swoja salę.
Na śniadanie były dwie marne kanapki z serem, jakiś bezpłciowy budyń i kubek herbaty. HERBATY. A kawa to gdzie? Smakowała gorzej niż jedzenie, którym karmię Jareda... Ta historia raczej może trochę poczekać na ujawnienie...
O dziesiątej przyszedł lekarz na oględziny.
-Doktorze, czuję się naprawdę świetnie. - zapewniłam mężczyznę już chyba po raz siódmy. - Mogę wróci do domu?
-Najwcześniej jutro, panno Welsh. - oznajmił na wychodnym.
To jest takie cholernie nie fair. Jestem dorosła i sama powinnam za siebie odpowiadać!
Po oględzinach pielęgniarka (tym razem inna!), zaczęła zmieniać mi opatrunek. Tym razem nakleiła tylko plaster. To chyba dobry znak.
Gdy pielęgniarka wyszła, wszedł Ed. W jednym ręku trzymał swoją kurtkę, a w drugiej brązową, papierową torbę. Czy ja czuję zapach kawy i croissantów? 
-Dzień dobry.- powiedział jakoś tak uroczyście i podszedł bliżej.
-Cześć. - odpowiedziałam.
Chłopak przewiesił kurtkę na krześle, zdjął z niego moją torbę i wreszcie usiadł.
-Mam coś dla Ciebie.- odparł z uśmiechem.
Wyjął z papierowej torby dwie kawy i woreczek małych rogalików.
Podał mi kawę do ręki.
-Nie musiałeś... - rzuciłam, ale zapach kawy już omotał mój mózg i musiałam się napić. 
Dzień bez kawy, to dzień stracony!
-Taka dobra...-mruknęłam pod nosem.
-Poczekaj aż spróbujesz rogalików!- dodał i szeroko się uśmiechnął. Podciągnął rękawy swojej granatowej bluzy, a moim oczom ukazała się masa kolorowych tatuaży. W zaskoczeniu lekko wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia.
-Wow.. ile.. ile ich jest!- wykrztusiłam.
Szybko złapałam jeden z jego nadgarstków i dotknęłam kolorowej skóry. 
Imponowały mi tatuaże, choć sama nigdy nie chciałam mieć ani jednego. Imponowało mi to, że ludzie decydują się na robienie ich, ze świadomością , że to zostanie z nimi na zawsze. 
-Kończą się na ramieniu. Kiedyś mogę Ci pokazać, teraz nie chcę mi się rozbierać. - wyjaśnił.
-Nie karze Ci się rozbierać. - lekko się oburzyłam. - Fajne są te tatuaże.
Upiłam kolejny łyk kawy. 
-Fajne?- uniósł swoje jasne brwi do góry.
-Oh, czepiasz się.- rzuciłam obronnie- Mogę rogalika?- zapytałam wskazując na torbę.
-Pewnie są dla Ciebie.
Wzięłam do ręki torbę i zaczęłam jeść. Oh, takie dobre rogaliki...
-Jak się czujesz?
-Świetnie.- odparłam z pełnymi ustami, przełknęłam.-  Ed? Mogłabym mieć jeszcze jedną prośbę?
-Już byłam nakarmić kota. Pozwoliłem sobie przetrzymać klucze.
-Jejku, kochany jesteś! Jak Jared? Trzyma się beze mnie?
-No, mówił, że strasznie Cię kocha i życzy powrotu do zdrowia.
-Nie jestem chora.- obruszyłam się.- Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, jutro po południu będę mogła już wyjść.
-Widzę, że też nie lubisz szpitali?


Rozmawialiśmy do około czternastej, kiedy to przyszła pora na obiad. rudzielec pożegnał się ze mną, mówiąc, że wpadnie jutro o tej porze.
Reszta dnia była okropnie nudna i męcząca, a wścibska pielęgniarka, która wróciła na swój nocny dyżur, zrobiła się jeszcze bardziej wścibska.
Około dwudziestej pierwszej, poprosiłam kobietę znowu o coś silnego na sen. Chciałam przespać całą noc, żeby jutro dobrze wypaść przed lekarzem.
Nie miałam ochoty spędzać kolejnego dnia tutaj.

Przynajmniej się wyspałam.
 * * *
-Alice chciałaby wrócić dzisiaj do domu. Jutro są już zajęcia i...
-Rozumiem. - przerwał mu lekarz. - Pójdę przygotować wypis.
Wyszedł. Często doprowadza mnie do szału ta faza snu, w której wszystko dokładnie słyszę i czuję, ale mimo wszystko śpię.
Słyszałam jak Ed odsuwa krzesła i na nim siada. Jego chłodna ręka dotknęła mojej. Przeszedł mnie dziwny dreszcz. Chciałam otworzyć oczy, ale jednocześnie wciąż chciałam udawać, że śpię.
-Cholerny kretyn. Bić kobietę.- parsknął cicho.
Musiał się zdenerwować. Czułam jak jego dłoń zaczęła drżeć.
Powoli otworzyłam oczy. Chłopak był zupełnie nieobecny; głowę miał spuszczona i najprawdopodobniej wpatrywał się w posadzkę. Nie widziałam jego twarzy. Delikatnie ścisnęłam jego rękę, ale on nawet nie ruszył się o milimetr.
-Cześć Ed. - przywitałam go.
-No...cześć. - nadal na mnie nie patrzył.
Podniosłam się do pozycji siedzącej. A co jeśli...
-Spójrz na mnie.- zarządziłam.
Podniósł głowę zaledwie o dwa centymetry w górę.
-Ed, do cholery, spójrz na mnie! - wrzasnęłam.
Westchnął.
-Alice...- zaczął i podniósł swój wzrok na mnie.
Kompletnie znieruchomiałam. Moje ręce od razu zaczęły dotykać jego świeżo poobijanej twarzy. Lewa powieka była tak opuchnięta, że ledwo co było widać jego błękitną tęczówkę. Przy nosie i ustach nadal znajdowała się zeschnięta krew, a na brwi miał plasterek. 
Skoro tak wyglądała twarz, to jak musiała wyglądać reszta ciała?
Łzy mimowolnie zaczęły napływac mi do oczu.
-Nie płacz, to nie Twoja wina, nic się nie stało, ja...- zaczął się jąkać.
-Kto Ci to robi? - wykrztusiłam przez łzy.
-To nic, naprawdę...
-Nic?! Kpisz sobie?!
Ucichł.
Odłączyłam się od aparatury i oznajmiając chłopakowi, że za chwilę wrócę, chwyciłam swoją torbę i poszłam do łazienki.
Szybko ubrałam się. Przemyłam twarz zimną wodą i wytarłam w jasny ręcznik. Rozczesałam włosy i wróciłam na salę.
Ed siedział w tym samym miejscu. Chyba w ogóle się nie ruszył. Położyłam swoją kurtkę na kolana i czekałam na doktora, który przyniesie wypis. Byłam gotowa opuścić ten budynek.
-Alice? Chcesz pójść coś zjeść coś, kiedy dostaniesz wypis?
-Tak. - oświadczyłam chłodno.
Po kilkunastu minutach okropnie niezręcznej ciszy, przyszedł lekarz z wypisem. Nałożyłam na siebie kurtkę  i wyszliśmy ze szpitala. Było o wiele chłodniej, niz myślałam.
-Niedaleko stąd jest taka mała restauracja. Chciałabym tam iść. - powiedziałam.
-Prowadź.- rzucił Ed.
Miałam wrażenie, że obydwoje jesteśmy w podłych nastrojach. Co właściwie nie było wrażeniem.
Restauracja, do której szliśmy, była urządzona na biało. Tylko meble i podłoga nie były białe, ich kolorem był mahoń, wliczając do tego bar. Mieli tu dobre wino. Pomieszczenie nie było zbyt wielkie, było w sam raz.
Zajęliśmy miejsce niedaleko baru. Już po chwili podeszła do nas niewysoka dziewczyna z krótkimi włosami w kolorze ciemnego blondu. Miała na sobie czarny sweter i zwykłe dżinsy a na jej pasie był skromny fartuszek.
-Mój Boże!- powiedziała tak głośno, że zabrzmiało to jak krzyk - Ed, co Ty masz z twarzą?!
Spojrzałam szybko na chłopaka.
-Ciebie też miło widzieć, Cindy...- rzucił krótko.
-Znacie się?- zapytałam.
-Tak. To Cindy, moja przyjaciółka bodajże od urodzenia, największa panikara na świecie i jest chłopcem. - przedstawił Ed.
-Nie jestem chłopcem! - lekko się obruszyła, ale mogłam przysiąc, że delikatnie się uśmiechnęła. - Miło mi, Ty pewnie jesteś Alice.
Zdumiałam, skąd wie kim jestem?
-Znowu ten palant Cię pobił?- zwróciła się szybko do Eda.
-Nie wiedziałem, że teraz tu pracujesz. - próbował zmienić temat w co dziewczyna, nie bardzo dała się wciągnąć.
-Poczekaj, aż Mitch dowie się o tym. - zagroziła. - No, co wam podać?
-Poproszę specjalność zakładu. - rzucił Ed.
-A Ty, Alice?
-Ja...ja poproszę...pierś z kurczaka ze szpinakiem.- odczytałam z menu, minęło tyle lat a tu nadal jest ten kurczak. Wow.
-Ziemniaki i warzywa na osobnym talerzu czy razem?
-Razem.
Dziewczyna poszła do kuchni.
-Przepraszam za nią. - odparł Ed.
-Nie zrobiła przecież nic złego. - rzuciłam.
Znowu zrobiło się cicho. Nie cierpię takiej ciszy.




~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 Witajcie :3
Za nami rozdzial trzeci, myslałam, ze dzisiaj się w ogóle nie pojawi. Od rana nie czułam się najlepiej i dopiero cztery tabletki postawiły mnie na nogi.
W ff pojawiła sie nowa bohaterka, właściwie dwójka, zapraszam więc do zakładki "bohaterowie"
Rozdział miał być dłuższy, ale ciężko dzisiaj to wszystko szło, kilka razy zacinał mi się komputer, a raz nawet wyłączył, więc musicie mi wybaczyć.

proszę o podpisywanie się w komentarzach nazwami z twittera, jeśli można :)

chcesz być powiadamiany o nowych rozdziałach? napisz o tym  w komentarzu.

mój twitter : @just__ride 


miłego dnia 
xx

HASZTAG = #SHEERANFF













sobota, 9 sierpnia 2014

Chapter two

Jeżeli czytasz, skomentuj, to dla mnie motywacja, dzięki której będę mieć siłę na dalsze pisanie.




Tej nocy tak niewyobrażalnie źle mi się spało. Właściwie w ogóle. Gdy w końcu dotarło do mnie, że nie zasnę, wstałam i zapaliłam światło w pokoju. Jareda tutaj nie było. Westchnęłam ze smutkiem i podeszłam do okna.
Uliczna latarnia oświetlała padające płatki śniegu. Bardzo wciągnęło mnie patrzenie na śnieg. Pamiętam, że kiedy się tu przeprowadziłam, strasznie się bałam pustego domu i gdyby nie Jared, pewnie dawno już bym oszalała.
Dom nie jest właściwie duży. Na parterze znajduje się kuchnia, salonik i łazienka, a na piętrze dwa pokoje. Wszystko urządzone w nowoczesnym stylu. Nie używam drugiego pokoju. Stoi zupełnie pusty.
Kiedyś poprosiłam Leslie, żeby zamieszkała w tym pokoju, ale ona mieszka ze swoim chłopakiem i nie chce go zostawiać.
Gdy miałam szesnaście lat, pojechałam na obóz. Poznałam tam chłopaka, z którym później straciłam kilka miesięcy. Potraktował mnie jak dziwkę, bo gdy oddałam mu dziewictwo spotykał się tylko po to, żeby się pieprzyć, aż w końcu zostawił mnie bez słowa pożegnania, czy choćby durnego wyjaśnienia. Od tamtego czasu nikogo nie miałam. Nie powiem, że bycie singlem jest fajne, kiedy na każdym kroku spotykasz jakąś śliniącą się parę.
Usłyszałam za sobą ciche miauknięcie. Odwróciłam głowę do tyłu i spojrzałam na Jareda
-Co kotku? Jesteś głodny?- zapytałam.
Zwierzątko wskoczyło na łóżko i spojrzało na mnie wyczekująco.
-Mam się położyć?
Nadal się na mnie patrzył. Przejechałam dłonią po twarzy i zgasiłam światło. Po omacku weszłam do łóżka i wtoczyłam swoje ciało pod kołdrę. Jared położył się przy mojej twarzy na krótki moment by po chwili wczołgać się pod kołdrę. Uwielbiam mruczenie kotów. W szczególności mruczenie mojego kota.
Spojrzałam na budzik stojący na szafce nocnej. Wskazywał 3:14 nad ranem. Zamknęłam oczy zmuszając się do snu.


Spokojnie Alice, jutro piątek. Ostatni dzień w tym tygodniu, w którym musisz iść na uczelnie, pomyślałam.
Poskutkowało.

* * *

W piątek mam zajęcia z angielskiego, następnie dwie godziny z religioznawstwa, jedną z religi świata i etyki oraz filozofię.
Najbardziej lubię piątkowe zajęcia. Nie, nie dlatego, że są w piątek, tylko dlatego, że są zajęcia z religii świata. Prowadzi je doktor Hyde. Jest to stary facet, powolny i posiada tylko jedno płuco zamiast dwóch, ale jest naprawdę inteligentnym i wartym szacunku człowiekiem.
Wraz z Jaredem zjedliśmy śniadanie. Choć do autobusu miałam 30 minut, a wciąż miałam na sobie piżamę, postanowiłam posprzątać w kuwecie kota.
W pośpiechu rozczesałam włosy, umyłam zęby i nałożyłam lekki makijaż. Spakowałam do torby wszystkie potrzebne rzeczy na dzisiaj i przypominając sobie, że Ed ma jeden z moich notesów poszłam szybko się ubrać. Ubrałam się i wyszłam z domu, uprzednio go zamykając.
Dojście na przystanek zajęło mi jak zwykle niecałe pięć minut. Eda zauważyłam już z daleka.
Stanęłam po jego lewej stronie.
-Cześć. - przywitałam go - Wziąłeś moje notatki?
Zwrócił swój wzrok ku mnie i się uśmiechnął. Jego poobijana twarz wyglądała o wiele gorzej niż wcześniej.
-Cześć. Gdybym ich nie wziął, pewnie byłabyś wściekła.- odpowiedział. - Oddam Ci je w autobusie.
-Okay.
Wsiedliśmy do właśnie podjeżdżającego pojazdu i usiedliśmy razem gdzieś z tyłu. Rudy zdjął plecak i umiescił go na swoich kolanach. Wyciągnął z niego mój notes w azteckie wzory i wręczył mi go w dłonie.
-Do trzeciej rano go przepisywałem. Jestem kompletnie wymęczony. - stwierdził i przetarł swoje oczy, ale pożałował.
Wiem jak bolą podbite oczy, które się trze. Gdy miałam 8 lat moja kuzynka Carlie rzuciła mi swoim ulubionym kucykiem pony w twarz, ponieważ miałam dość oglądania "My Little Pony" i miałam ochotę obejrzeć "Króla Lwa". Od małego nie lubiła, gdy jej się przeciwstawiano.
Cholernie bolało.
-Nie musiałeś od razu przepisywać wszystkiego. Mogłeś stopniowo, przecież pożyczyłabym Ci jeszcze ten notes. - odparłam i próbowałam zamaskować swój wredny chichot.
-Wolałem mieć już to z głowy. - wyjaśnił - Wyglądasz na zaspaną.
-Miałam problemy z zaśnięciem. - rzuciłam i odwróciłam głowę w stronę okna.
Chłopak nic nie odpowiedział, za co byłam właściwie wdzięczna.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, zaczęło sypać śniegiem.
-Do zobaczenia na filozofii! - krzyknął Ed i wmieszał się w tłum studentów.

* * *

-Więc proszę przemyśleć sobie tą przypowieść i na następną lekcje proszę napisać streszczenie oraz samoocenę. - dodała pani Ivone Red, pani profesor od etyki. - Na dzisiaj koniec, zmykajcie.
Zgarnęłam swoje rzeczy z ławki i opuściłam salę, maszerując do kolejnej.
Powoli nudziła mnie ta cała monotonności i coraz częściej myślałam o porzuceniu studiów. Właściwie nigdy nie miałam planu iść na studia, wyobrażałam je sobie jako szalone życie, imprezy etc. Niestety moje życie studenckie takie nie jest. Do końca nauki tutaj zostało jeszcze naprawdę dużo czasu, ale co potem?
Nie mam żadnych planów i to jest najgorsze. Przychodzi taki czas, że stajesz się nagle dorosłym człowiekiem i nie wiesz co zrobić ze swoim życiem by było idealne; albo żeby w ogóle było życiem.
W sali fizycznej siedział tylko Ed. Uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam w jego stronę. Zajęłam miejsce obok niego, ale chyba mnie nie zauważył. Był zbyt zajęty czytaniem swoich notatek. Lekko szturchnęłam go w bok.
-Widzę, że strasznie pilny z Ciebie student.- stwierdziłam.
-Ta...Nadrabiam. - rzucił praktycznie mnie lekceważąc.
Poczułam się zawstydzona i zajęłam się wpatrywaniem w tablicę. Gdy pan Harris zaczął prowadzić kolejny temat, rozkojarzenie nie pozwoliło bym zapisała lub zapamiętała choćby jedno słowo z tego wykładu. Chciałam już po prostu wrócić do domu.
Najwidoczniej nie tylko ja chciałam jak najszybciej opuścić ten budynek, bo gdy tylko wykład dobiegł końca, Ed w mgnieniu oka zniknął z sali. Ja wyszłam maksymalnie dwie minuty po nim.
Na zewnątrz było dziś zaskakująco mroźno. Zatrzymałam się na przystanku.
Po drugiej stronie ulicy, przed bardzo drogim samochodem stał Ed z jakimś młodym mężczyzną, który mógł być niewiele starszy od niego. Miał na sobie drogi garnitur, markowe buty i na kilometr było czuć, że jest kims wysoko postawionym, w społeczności.
Rozmawiali o czymś zawzięcie, a obcy mężczyzna strasznie gestykulował rękoma swoje uczucia. Po chwili bogacz złapał Eda za ubrania i cisnął nim na chodnik, ale rudy nie dał sobą pomiatać i rzucił się na drugiego z pięściami. Obraz ten zasłonił mi autobus, który właśnie podjechał, ale ja go wyminęłam i przebiegłam przez jezdnię. Odepchnęłam dziwnego mężczyznę od Eda, co było takim wielkim błędem, bo pięść, z której miał dostać Ed, dostałam ja. Prosto w twarz. Upadłam na chodnik, uderzając głową w zamarznięty beton. Zobaczyłam tylko mroczki przed oczami. Wiedziałam, że zemdleję...

* * *

-Czy wszystko z nią w porządku?- usłyszałam głos obok siebie, ale nie byłam w stanie otworzyć oczu, jakbym na zawsze miała pozostać w tej ciemności.
-Myślę, ze tak. Może mieć wstrząśnie mózgu, sądząc po tym urazie głowy.
Delikatne trzaśniecie drzwiami i cisza.
Dlaczego nie mogę otworzyć oczu?
Czułam, że ktoś intensywnie się mi przygląda, jakby myślał, że jego wzrok pomoże mi się obudzić.
Chciałam zacząć krzyczeć, choć wiedziałam, że to nie pomoże. Usiłowałam tylko otworzyć oczy. Właściwie, są zamknięte? Chwila, "uraz głowy"? Co mi się stało? Gdzie ja jestem?!
Otworzyłam szeroko oczy, ale pożałowałam. Światło było tak ostre, że poczułam się kompletnie ślepa. Zamknęłam je z powrotem i powoli zaczęłam podnosić powieki. Przede mną były tylko drzwi. Usłyszałam odgłos pikania aparatury.
Jestem w szpitalu?
Odwróciłam głowę w bok. Na krześle siedział Ed. Na twarzy miał kilka nowych siniaków i obić, po za tym wszystko było takie same.
-Alice...- wyszeptał gdy zobaczył, że się ocknęłam. - Mój Boże, Alice...
-Gdzie ja jestem?
-Eee... w szpitalu.
-Po co? Zasłabłam? Kto to Alice?-zapytałam nie zdając sobie do końca sprawy kim jestem.
-Alice to Ty...
-Ja? Oh..no tak...- zaczerwieniłam się. - Co tu robię? strasznie boli mnie głowa...
Otworzył usta, ale nic nie powiedział. Przyglądałam się jak różne emocje przelatują przez jego twarz i nie wie jak sformułować zdanie.
-Mój... Po wykładach spotkałem się ze znajomym, zaczęliśmy się przepychać, a Ty nagle wbiegłaś między nas i dostałaś od niego sierpowego, który wycelowany był we mnie. Upadłaś głową na chodnik i straciłaś przytomność.
-Kim był ten znajomy?
-To dość długa historia, a Ty powinnaś się przespać. Lekarz mówił, że poleżysz tu z trzy dni.
-Słucham? Ale Jared! Przecież on jest sam w domu, będzie głodny i taki samotny...
-Mogę do niego wpaść, jeśli...
-Naprawdę?!- ucieszyłam się - Jejku, gdzie moja torba?
Przeleciałam wzrokiem po sali, ale nie widziałam swojej torby.
-Tu ją mam. - wyjaśnił Ed podnosząc moją listonoszkę spod swojego krzesła, podał mi ją, a ja wyciągnęłam klucze z małej kieszonki.
-Jedzenie dla niego jest w kuchni w...-przypominałam sobie w którym miejscu- w drugiej szafce od okna.
-Okay.- powiedział i szeroko się uśmiechnął.
-Ed? Mogłabym mieć jeszcze jedną prośbę?- zaczęłam widząc, że mam na sobie tylko szpitalną piżamę i kto wie gdzie mam swoje ubrania.
-Jasne.
-Przyniósłbyś mi kilka moich rzeczy?- czułam się strasznie głupio o to pytając.
Obca osoba grzebiąca w moich rzeczach...
Ale kogo innego mam o to poprosić? Rodzice mieszkają teraz wiele kilometrów stąd. Dwa lata temu przeprowadzili się do Szkocji, a mój starszy brat od wielu lat mieszka w Australii. gdyby Leslie nie wyjechała tak wcześnie to ją poprosiłabym o to.
-Nie ma sprawy, powiedz mi tylko gdzie co jest.
Uśmiechnęłam się i wyjaśniłam co i gdzie jest.
-Przyjdę jeszcze wieczorem. - powiedział Ed stając w drzwiach. -
-Okay, tylko nie zapomnij dać jeść Jaredowi.
Przerzucił teatralnie oczami i westchnął.
-Alice, powtarzasz mi to już piąty raz. - stwierdził.
-Oh..no dobrze idź już.
-Do zobaczenia.
-Pa.
Ed minął się z długonogą pielęgniarką.
-Dzień dobry. - powiedziała z lekkim uśmiechem - Myślałam, że Twój chłopak nigdy nie wyjdzie.
Poprawiała coś przy wenflonie.
-To nie mój chłopak.
-Oh...przepraszam. - kobieta lekko się zmieszała. - Jak się czujesz?
-Pewnie lepiej niż wyglądam. - stwierdziłam i się skrzywiłam.
Jak ja w ogóle wyglądam?
-Wyglądasz całkiem w porządku. To tylko podbite oko i bandaż na czole.
Dotknęłam czoła, na którym rzeczywiście był bandaż. Jęknęłam.
-Przyszła pani zmienić mi opatrunek?
-Owszem, słońce. Nadal krwawi, to dziwne. - wyjaśniła zaczynając rozwijać biały materiał z mojego czoła. Właściwie, nie był taki biały...
Po zmianie opatrunku, poprosiłam pielęgniarkę by załatwiła mi coś do picia.


Co to w ogóle był za dzień?




 *z perspektywy Eda*


Myślałem, że zabiję tego kretyna. Nigdy dobrze się z nim nie dogadywałem i zazwyczaj kończyło się to..tak.
Ale nigdy nie nasłałem nikogo na niego, żeby go pobili. a on to zrobił.
Powiedziałem mu, że nie chcę z nim współpracować, nie obchodziło mnie to, że byłem najlepszy z jego podwładnych. Chcę zacząć nowe życie, bez tych wszystkich "zgodnych z prawem" interesów. Przestało być śmiesznie i zabawnie. 
On był ślepy? Nie odróżnia faceta od dziewczyny? Zagotowało się we mnie gdy to Alice dostała w twarz nie ja. 
Ona jest taka...Wygląda na taką delikatną, jak płatek śniegu.
Wszedłem do jej domu. Już od progu naskoczył na mnie Jared. 
Dziwne, że kot zarazem może być tak okropny, że aż piękny. Nie przepadam za tą rasą kotów, ale w tym kocie jest coś takiego, że od razu go polubiłem. 
Najpierw poszedłem do kuchni, żeby dać jedzenie kotu. Było tam gdzie powiedziała Alice. Jared niewyobrażalnie się ucieszył, że ktoś daje mu jedzenie, jakby nigdy nic nie jadł. Poszedłem na górę i zajrzałem do pierwszego pokoju na prawo jak mnie wcześniej poinformowano.
W jej pokoju wcale nie było tak pusto jak w całym mieszkaniu. Wszędzie wisiały jakieś zdjęcia, ozdoby naścienne, a na szafce nocnej stał budzik bardzo starego typu. Podszedłem do szafy i wyciągnąłem dla niej to o co prosiła. 
Nie potrafiłem odmówić jej pomocy w szczególności, że ona sama ochroniła mnie przed najmocniejszym ciosem jaki bym dzisiaj dostał. Po kilku minutach byłem opuścić jej dom, ale nie mogłem odmówić Jaredowi chwili zabawy. Przerwał nam mój dzwoniący telefon.
-Halo?-zacząłem rozmowę nie spoglądając uprzednio na wyświetlacz.
-No halo, gdzie jesteś? Czekamy przed Twoim domem. - usłyszałem wysoki głos w słuchawce.
-Oops..-powiedziałem i podrapałem się po policzku.
Zapomniałem, że się z nimi umówiłem.
-Słuchaj, nie mogę dzisiaj, muszę jechać jeszcze do szpitala. - wyjaśniłem, mając nadzieję, że mnie zrozumie.
-Coś Ci się stało?
-Mi nie...Alice, ona..
-Jasne, znowu ona. Dobra, JUTRO jak nas olejesz to już możesz spadać na zawsze, rozumiesz?
-Zawsze wiedziałem, że jesteś wielki. - dodałem i niemal widziałem jego minę: przerzuca oczami, ale i tak się uśmiecha. - Do jutra.
Schowałem telefon z powrotem do kieszeni. Po drodze do szpitala wstąpiłem do McDonald'sa w celu napełnienia pustego żołądka. Kolejka była niemiłosiernie długa, ale cierpliwość to coś za co powinienem dziękować każdego dnia. Dochodziła już osiemnasta, więc starałem się pośpieszać w myślach kierowcę autobusu. Niestety, to nic nie dawało.
Wbiegłem do szpitala szukając sali, na której leży Alice. 
Spała. Nie chciałem jej obudzić więc położyłem rzeczy, które przywiozłem na szafkę obok szpitalnego łóżka.
Posiedziałem chwilę przy niej obwiniając siebie wciąż o to, że przeze mnie tu trafiła. Po cholerę ona się wepchała między mnie i Travisa? Mogła się nie wtrącać, to nie dostała by w twarz i wszystko byłoby w jak najlepszym porządku. 


Dziwny dzień.


~~~~~~~~~~

 Witajcie :)
Za nami już drugi rozdział ff z edkiem. 
Mam nadzieję ze podoba sie wszystkim bardziej niz poprzedni i jest wystarczajaco duzo opisów 
Co do kota głównej bohaterki : rozumiem zniesmaczenie niektórych, alle wybaczcie, jestem zakochana w tych kotach i nie zmienie jego wygladu. 

Zapraszam do zakładki "bohaterowie

proszę o podpisywanie się w komentarzach nazwami z twittera, jeśli można :)

chcesz być powiadamiany o nowych rozdziałach? napisz o tym  w komentarzu.

mój twitter : @just__ride 


miłego dnia 
xx

HASZTAG = #SHEERANFF







wtorek, 5 sierpnia 2014

Chapter One

Jeżeli czytasz, skomentuj, to dla mnie motywacja, dzięki której będę mieć siłę na dalsze pisanie.


 Gdy tylko opuściłam swój dom, powiał na mnie chłodny i mroźny wiatr. Nie przepadam za zimą, ale co to za zima w Londynie? Nie zawsze jest taka jak na filmach czy w serialach.
Dzisiaj wstałam o wiele wcześniej. Powinnam zawsze wstawać o tej godzinie. Miałabym pewność, że nie spóźnię się na wykłady. Niestety, nie spóźnianie się nie jest kompletnie w moim stylu. Ktoś kiedyś powiedział, że muszę mieć jakieś "wejście", bo inaczej bym nie przeżyła. To nieprawda. Po prostu lubię spać.
Na przystanku oprócz mnie stał chłopak z sąsiedztwa. Wszyscy twierdzili, że jest nieźle pokręcony, ale jak dla mnie wyglądał na sympatycznego. Spod śmiesznej czapki wystawały rude włosy, a swoją twarz schował w szaliku. Aż taki z niego zmarźlak? Maksymalnie było -2 stopni Celsjusza.
Czerwony autobus zajechał na przystanek. Szybko wsiadłam, żeby znaleźć sobie jakieś miejsce. Nie lubię stać w autobusie, zawsze boję się, ze przewrócę się podczas hamowania, lub skręcania.
Zajęłam miejsce obok starszej pani, która wykrzywiła swoje usta w grymasie, jakby nie chciała, żeby ktoś obok niej siadał. No cóż paniusiu, trzeba było jechać taksówką.
Rudowłosy mieszkał tu może już z 4 dni. Chodził na tę samą uczelnie co ja i na te same wykłady z filozofii. Przez swoje luźne spodnie wydawał się na niższego niż jest, sama mam ten swój metr i nieco ponad pół (sto sześćdziesiąt centymetrów, jeśli mamy być dokładni). Poszedł na piętro. Nie cierpię pięter, mój paniczny lęk wysokości tak mnie ogranicza, że czasem jak wejdę na krzesło mam problem z zejściem.
Dojazd do uczelni zajął tyle co zwykle, czyli niecałe 20 minut. 
Pierwsze dwie godziny zajęć są z filozofii. Dużo osób narzeka na ten kierunek studiów, ale przecież to moje życie i mam prawo wybierać to co chcę, a nie to co ludzie nakazują.
Ruszyłam w stronę sali wykładowej pana Petera Harrisona. Byłam przed czasem. Zdjęłam z siebie zimową kurtkę i położyłam ją obok siebie. Wyjęłam z torby podręcznik i notes. Przejrzałam poprzednie notatki, które potrzebowały ulepszenia, więc moja przyjaciółka Leslie pomogła im w ogóle zaistnieć. Czasem byłam tak zasłuchana, że zapomniałam prowadzić notatek. Może i to dziwne ale lubię słuchać wykładów pana Harrisona. W przyszłości chciałabym wiedzieć tyle co on. 
Na dzisiejszych zajęciach wiedziałam, że Leslie się nie pojawi. Pojechała do swoich rodziców dwa tygodnie przed świętami Bożego Narodzenia. Prosiła mnie tylko o to bym prowadziła notatki. Niby co trudnego w tym jest? ....
Do rozpoczęcia wykładu zostało 5 minut i studenci powoli zaczęli się zbierać. Mignęła mi przed oczami sylwetka tego rudego. Podniosłam oczy do góry, patrzył na mnie z lekkim uśmiechem.
- Cześć. - powiedział. - Chyba się jeszcze nie znamy, jestem Ed.
- Alice. - rzuciłam cicho.
Nie byłam chętna do rozmowy, a on chyba to zauważył. Usiadł kilka miejsc dalej ode mnie.
Przyszedł pan Harris.
- Witam wszystkich. Jak wspomniałem już wcześniej, dzisiaj będziemy rozmawiać o paradygmacie lingwistycznym. - zajął swój wielki skórzany fotel i oparł twarz o dłoń. - Czy ktoś wie co znaczy termin "paradygmat lingwinistyczny"? - na sali zrobiło się tak cicho, że w niektórych momentach słyszałam tykanie swojego zegarka. - Nikt? Dobrze, więc to jest pogłębiona refleksja nad źródłami poznania, jaką rozwijano w nowożytności, doprowadziła do rosnącego przekonania o dominującej w tym procesie roli języka. Stąd, na początku XX wieku...


* * *


Spakowałam notes i podręcznik do torby. Musiałam przyznać, że dzisiejszy wykład był kompletnie denny, a trwał 2 godziny. Myślałam, że już nigdy się nie skończy. Widziałam jak Ed zbiera swoje rzeczy i podchodzi do pana Harrisa. Zamienili kilka zdań w momencie gdy zakładałam kurtkę. W jednej chwili pan Harris mnie zawołał. No nie... Czyżby ten cały Ed się na coś poskarżył? Podeszłam powoli do biurka nauczyciela. 
- Alice, czy byłabyś taką dobra koleżanką i pożyczyłabyś naszemu nowemu koledze swoje notatki? - zapytał. 
Spojrzałam na Eda, a ten się nieśmiało uśmiechnął. 
- Ja...Mogę je pożyczyć dopiero wieczorem. - odpowiedziałam po krótkim zastanowieniu. Musze przecież zadzwonić do Les i powiedzieć jej co było na wykładzie, bo inaczej by mnie zabiła.
Skoro taka pilna z niej uczennica, to czemu wyjechała?
- Dobrze, to umówcie się jakoś. Ufam najbardziej notatkom Alice i Leslie, ale Leslie niestety dzisiaj nie ma. - stwierdził.
Nie powiem, że nie, ale słowa pana Harrisa sprawiły, że mimowolnie się uśmiechnęłam.
- A teraz idźcie już, zaraz kolejne wykłady.
Wyszliśmy tym samym tempem z sali.
- To...może podejdę wieczorem do Twojego domu? - zaproponował. 
Kątem oka bardziej przyjrzałam się jego twarzy. Miał kilkudniowy zarost, delikatne piegi i błękitne oczy.
- Jasne. Mieszkasz na przeciwko mnie?
- Nie do końca, trochę dalej. - rzucił i zaśmiał się.
- Co w tym śmiesznego? - skrzywiłam się lekko.
- Nic. W każdym razie będę wieczorem, okay? - zapytał.
- Tak. Muszę już iść na zajęcia. - dodałam i oddaliłam się.
Spóźniłam się 3 minuty na zajęcia, ale na szczęście nic nie straciłam. Pan Langdon zawsze czeka na spóźnialskich 5 minut. 
Wolałam religioznawstwo niż filozofię. Mimo tego, że nie jestem zbyt religijna, właściwie w ogóle nie jestem religijna. 
- Dobrze, skoro jest już większość uczniów, zaczynam wykład. - powiedział - Jak już wcześniej wspominałem, religia od wieków była w centrum zainteresowania człowieka.Mamy wiele religii różniących  się od siebie niemiłosiernie. Dzisiaj porozmawiamy o religijnych zakonach XIX i XX wieku.


* * *


Po zajęciach pojechałam do domu. Już na progu naskoczył na mnie Jared. Pogłaskałam go kilka razy po główce, zdjęłam kurtkę, buty i poszłam od razu do kuchni. Nasypałam trochę kociej karmy do miski  i wymieniłam wodę na świeżą, a dla siebie zrobiłam kanapkę z serem. Posprzątałam trochę i usiadłam przed telewizorem. 
Na całe szczęście nie było nic zadane. Wzięłam do ręki telefon i wybrała numer Leslie. Odczytałam jej notatkę z zajęć filozoficznych. Trochę pogadałyśmy o rzeczach, które w sumie nie mają sensu i rozłączyłam się. 
Czekałam wciąż na Eda, ale było już po 20, a jego ani widu, ani słychu. Może w ogóle już nie przyjdzie?
Poszłam do łazienki i wzięłam prysznic. Owinęłam się w ręcznik i umyłam przed lustrem, następnie ruszyłam do swojego pokoju. Przebrałam się tam w piżamę. 
Stwierdziłam, że poczekam na chłopaka do 22, a jeśli nie przyjdzie do tej godziny, to po prostu pójdę spać. 

Nie przyszedł.

Na następny dzień, nie musiałam się martwić, że spóźnię się na zajęcia. Wstałam szybciej, zjadłam śniadanie, pobawiłam się chwilę z Jaredem i ubrałam się.
 Wzięłam ze sobą nawet okulary, gdyż świeciło słońce.
Na przystanku autobusowym nie było Eda, a chciałam trochę na nim się wyżyć. Mówił, że przyjdzie a tu co?
Nawet nie ma go na przystanku, ignoruje mnie?
Westchnęłam i wsiadłam do właśnie podjeżdżającego autobusu. 
Zajęcia minęły mi niespodziewanie szybko, a rudy nawet się nie pojawił na filozoficznych. Oczywiście, nie żebym się martwiła, ale tak jakby zapadł się pod ziemię... 
Pan Langdon zadał do napisania rozprawkę na temat wolnomularzy i ich przynależenia do religii. Na szczęście termin oddania pracy jest dopiero po świętach, więc mam czas na skupienie się i napisanie na dobra ocenę.
Większość popołudnia zabawiałam się z Jaredem. Tak cholernie go kocham, jest zdecydowanie najważniejszym facetem w moim życiu.
Czy ja już zachowuję się jak starsza samotna pani?
O jakiejś 21 zadzwoniłam do Leslie w takim samym celu jak wczoraj, gdy w połowie naszej rozmowy ktoś zadzwonił dzwonkiem przy drzwiach. 
- Leslie, oddzwonię. Ktoś przyszedł.
- Okay, czekam. Pedofilom nie otwieraj!
Przerzuciłam oczami i odłożyłam telefon na stolik przed sofą. Przejrzałam się w lustrze w przedpokoju i otworzyłam drzwi. 
-Ed?! 
Tak, na progu drzwi stał Ed, w przyciemnionych okularach, spod których i tak było widać podbite oko, z rozciętą wargą i ogólnie poobijaną buzią.
- Tez miło Cię widzieć...
- Co Ci się stało? - zapytałam zapraszając go gestem ręki do środka. Na zewnątrz było zimno i padał śnieg.
Zdjął kurtkę i przewiesił na wieszak. 
- Powiedzmy, że nie mam tu zbyt wielu przyjaciół. 
Ściągnął okulary. Jeśli mam być szczera wyglądał okropnie. Jak taka wielka spuchnięta śliwka.
- Napijesz się czegoś ciepłego? 
- Przyszedłem tylko po notatki...
- Kawa, herbata?
- Ehh.. niech będzie kawa. - jęknął.
Zaprowadziłam go i usadowiłam w kuchni. 
- Dlatego nie przyszedłeś wczoraj? - zapytałam przyglądając się jego twarzy. Wiedziałam, że w ten sposób on czuje się nieswojo, ale nie mogłam przestać patrzeć.
- Tak. - odpowiedział krótko. 
Woda w czajniku elektrycznym zawrzała, nalałam jej do dwóch kubków.
- Słodzisz? Pijesz z mlekiem?
- Słodzę dwie łyżeczki i tak, piję z mlekiem.
Dodałam cukru i mleka i postawiłam mu gorąco ciecz przed nosem. Panowała między nami cisza, dopóki do kuchni nie wszedł Jared. 
Jared jest kotem lubiącym nowych ludzi, więc od razu podszedł do Eda i zaczął pocierać się o jego łydki.
- Ooo... Masz kotka! - stwierdził radośnie i od razu wziął go na kolana.
Nie powiem, że nie, jego reakcja byłą dziwna. Wszyscy, którzy pierwszy raz widzieli Jareda mówili, że jest obrzydliwy i że jak na niego patrzą to nie wiedzą czy się śmiać czy płakać. A tu takie miłe zakończenie.
- To jest Jared, a to Ed, poznajcie się. - powiedziałam i zaśmiałam się cicho.
- Miło mi Cię poznać kolego. - stwierdził dotknął Jareda noska swoim nosem. 
Uroczy widok, kiedy dorosły facet bawi się z małym kotem.
- Będziesz jutro na zajęciach?
- Właśnie dlatego przyszedłem po notatki.
- Oh...- westchnęłam.
Często zadaję pytania, które są bez sensu. Wstydzę się za to. 
- Chcesz coś do jedzenia?
- Ależ Twoja pani jest gościnna, co?- powiedział do Jareda. - Nie dziękuję, wpadłem tylko po notatki a Ty już poczęstowałaś mnie kawą.
Hohoho, jaki z pana dżentelmen, parsknęłam w myślach.
Zostawiłam go na chwilę w kuchni i poszłam po swój notes. Leżał na stole w salonie. Wzięłam go w obie ręce i zaniosłam Edowi, który nadal bawił się z Jaredem. 
Oh, Jared miło, że lubisz tajemniczych ludzi.
- Proszę - podałam mu notatki.- Tylko oddaj mi je jutro na zajęciach. Wiesz... nie chcę stracić w oczach naszego wykładowcy. 
Zachichotał i wziął do ręki notes. 
- Ehh... Trochę tego jest. - westchnął.
- W końcu semestr zaczął się trzy miesiące temu. Dlaczego tak późno zacząłeś?
- Dopiero się przeprowadziłem, a nie chciałem iść dopiero od przyszłego roku.
Pokiwałam głową, pokazując mu, że rozumiem.
- Okay, będę już spadał. Jest dużo do przepisania. Pewnie będę siedział na tym pół nocy. 
Zaśmiałam się cicho.
- Dobra, to jak coś to do rana.
- Do rana.
Odprowadziłam go pod drzwi. Ubrał kurtkę i buty i wyszedł, krzycząc jeszcze za sobą "dobranoc".

Taki z niego dziwny gość...


~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam, witam :'3

jak widać jest to ff z Edem Sheeranem. Nie spotkałam się wcześniej z ff z Edem, więc stwierdziłam, że warto coś takiego stworzyć. 
Mam nadzieje, że podoba sie każdem, choc jak dla mnie nie wyszlo to zaciekawie...

Zapraszam do zakładki "bohaterowie" 

proszę o podpisywanie się w komentarzach nazwami z twittera, jeśli można :)

chcesz być powiadamiany o nowych rozdziałach? napisz o tym  w komentarzu.

mój twitter : @just__ride 


miłego dnia 
xx

HASZTAG = #SHEERANFF